Mój brat, BERNARD ŚWIDERSKI, zmarł w wieku 62,5 lat w wielkich cierpieniach z powodu ZANIEDBANIA LEKARZY pracujących w warszawskim ZOL, którzy ODMÓWILI MU POMOCY i LECZENIA. Pragnę, aby w ZOL traktowano pacjentów jak ludzi.

 Skarga na lekarzy i pielęgniarek ZOL ul. Szubińska 4, którzy przez ZANIEDBANIE i odmowę leczenia
doprowadzili mojego brata, BERNARDA ŚWIDERSKIEGO, do PRZEDWCZESNEJ ŚMIERCI
Mój brat, BERNARD ŚWIDERSKI, 24 grudnia 1997 r zostal bezstialsko pobity na warszawskiej ulicy
przez nieznanych sprawców. Skutki pobicia okazały się straszliwe: niedowład prawej strony ciała,
afazja, padaczka pourazowa, straszliwe zaparcia. Brat stał się rośliną, zależną od innych ludzi i od
2005 r przebywał w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym na ul. Szubińskiej 4.
Ponieważ na stałe mieszkam za granicą, przebywałam w Polsce czasowo. Wyjechałam z Polski 29
pażdziernika 2015, brat już był w zlej formie, skarżył się na bóle gardła, na które pokazywał ręką. Za
każdym razem lekarze stwierdzali, że ponieważ gardło nie było czerwone więc NIE BYŁO TEŻ
PROBLEMU.
Gdy wróciłam do Polski 12 lutego 2016, zastałam brata WYCHUDZONEGO, ZAROŚNIĘTEGO,
ZANIEDBANEGO, WYPLUWAJĄCEGO STRASZLIWE ILOŚCI ŚLINY i FLEGMY. Brat jadł bardzo mało i po
każdej łyżcze przyjętego pokarmu wszystko wypluwał i BULGOTAŁ jak WIELBŁAD (cytuję słowa miłej
pani pielęgniarki, która, jako jedyna, współczuła bratu i martwiła się o jego stan zdrowia).
Pielęgniarki powiedziały mi, że dobrze się stało iż mój brat schudł (10 kg w ciągu 2-ch tygodni) bo był
zbyt gruby i ciężki i trudno było go przekręcić w łóżku. Poza tym dowiedziłam się, że ZROBIŁ SIĘ
ZŁOŚLIWY i ZAMIAST POŁYKAĆ ZACZĄŁ WYPLUWAĆ ŚLINĘ. Ponadto wg nich fakt, ŻE MAŁO JE TYLKO
MU WYJDZIE NA DOBRE, BO GŁODÓWKA TO DOBRA RZECZ.
Natomiast dokrorzy: HONORY KIWALE i WOJCIECH BORKOWSKI informowali mnie, że brat był
zaziębiony, dostał lekarstwa, które nie pomogły, więc podano mu antybiotyk, który spowodował
GRZYBICĘ JĘZYKA, KTÓRĄ UPORCZYWIE LECZYLI NYSTATYNĄ, gdy BRAT UMIERAŁ z GŁODU na ICH
OCZACH. Bradzo sie niepokoiłam tym wszystkim, przychodziłam codziennie w porze obiadowej
karmić brata, który zjadał 3 łyżki przecieranej zupy w ciągu godziny i WSZYSTKO ZARAZ WYPLUWAŁ.
Ze względu na ciągłe wypluwanie śliny przez brata, zwracałam uwagę lekarzy na stan jego płuc, ale dr
Kiwale powiedział mi, że płuca są w porządku. Po kilku dniach prosiłam o wykonanie GASTROSKOPII,
bo myśłałam, że być może coś złego dzieje się w żołądku, ale dr Kiwale znów uspokajał mnie, że
gastroskopia jest ZABIEGIEM NIEPRZYJEMNYM i nie jest wskazanym DODATKOWE MĘCZENIE
MOJEGO BRATA.
DZIŚ WIEM, ŻE JEŻELI STWIERDZA SIĘ GRZYBICĘ, TO ŻEBY JĄ WYLECZYĆ NAJPIERW WYKONUJE SIĘ
WYMAZ I DOPIERO JEGO WYNIK POZWALA DOBRAĆ LEKI CELOWANE, KTÓRE SZYBKO
ZADZIAŁAJĄ. CZY LEKARZE PRACUJĄCY W ZOL NAPRAWDĘ NIE POSIADAJĄ TAKIEJ PODSTAWOWEJ
WIEDZY MEDYCZNEJ? DR KIWALE I DR BORKOWSKI UPARCIE LECZYLI GRZYBICĘ U MOJEGO
BRATA NYSTATYNĄ.
Ponieważ mój brat słabł, pod koniec lutego 2016 r dr Kiwale zalecił kroplówkę. Przyszla pani
pielęgniarka z bujną czupryną porozrywała bratu wszystkie możliwe żyły na nogach i rękach, brat
syczał z bólu, ale wszystko dzielnie wytrzymywał, pielęgniarka mówiła bez przerwy, że brat nie ma żył
i po wielu próbach zawołała inną, doświadczoną pielęgniarkę, która bez problemu i od razu wkuła się
w żyłę i założyła wenflon. Niestety te nieudane próby i przerwanie żył, spowodowało odleżynę na
prawej stopie, co zostało opisane w karcie szpitalnej.
Mój brat nie spożywał śniadań i kolacji, na obiad, jak pisałam wyżej, usiłował przełknąć kilka łyżek
zupy przecieranki, którą zaraz wypluwał, a PIELĘGNIARKI i OPIEKUNKI nie PRZEKAZYWAŁY TYCH
WAŻNYCH INFORMACJI dr KIWALE. W końcu ZOL jest ZAKŁADEM LECZNICZYM i OPIEKUŃCZYM, ale
nie ma tam ani OPIEKI, ani LECZENIA, ani PRZEPŁYWU INFORMACJI o STANIE PACJENTA.
13 marca 2016 r, w niedzielę, jak zwykle byłam u brata w porze obiadowej i mój brat ABSOLUTNIE
NIE CHCIAŁ WZIĄĆ ani KROPLI DO UST i ZAUWAŻYŁAM TEŻ, że nie wypił też ani kropliod soboty,
przeraziłam się tym i wiedząc, że nie ma lekarza, zadzwoniłam na pogotowie ratunkowe, prosząc o
pomoc dla brata. Pogotowie odmówiło przyjazdu, gdy powiedziałam, że brat przebywa w ZOL.
Poinformowałam o tym fakcie dyżurującą pielęgniarkę, która mnie strasznie zrugała, że nie WOLNO
WZYWAĆ POGOTOWIA do PACJENTA ZOL, a ponieważ to zrobiłam, to PIELĘGNIARKI DOSTANĄ
NAGANĘ, mało tego BĘDĄ MIAŁY OBNIŻONĄ PREMIĘ. Naprawdę nie rozumię tego do dziś. MÓJ BRAT
UMIERAŁ z GŁODU, I NIE MOŻNA WEZWAĆ DO NIEGO POGOTOWIA?? DZIWNE to bardzo, bo wiem,
że w Polsce LECZY SIĘ ZWIERZĘTA a LUDZI NIE WOLNO. Sama kiedys wezwałam patrol do rannego
gołebia i patrol zaraz przyjechał na RATUNEK PTASZKOWI. NIESTETY MÓJ BRAT NIE MÓGŁ
SKORZYSTAĆ z RATUNKU, które niesie POGOTOWIE.
Dyżurująca pielęgniarka zrobiła raport do dr WOJCIECHA BORKOWSKIEGO, który 14 marca 2016
wysłał brata do szpitala na KONSULTACJĘ LARYNGOLOGICZNĄ z POWODU BÓLU GARDŁA.
Laryngolog oczywiście nic złego nie stwierdził, brata przyjęto na ODDZIAŁ WEWNĘTRZNY z
ZAPALENIEM PŁUC. BRAT OTRZYMAŁ KROPLÓWKĘ i po 2-ch dniach ZACZĘTO go ODŻYWIAĆ
DOŻYLNIO. 18 marca WYKONANO GASTROSKOPIĘ, podczas której brat współpracował dobrze z
lekarzem, NIESTETY SONDA NIE WESZŁA GŁĘBIEJ, bo nie mogła z powodu BRAKU ŚWIATŁA w
PRZEŁYKU. Badanie komputerowe wykazało GUZ PRZEŁYKU. Po kilku dniach wynik BIOPSJI był
DRAMATYCZNY: ZŁOŚLIWY RAK PRZEŁYKU. Konsultacja w Instytucie Onkologii była WYROKIEM
ŚMIERCI: ŻADNEGO LECZENIA, na które było już zbyt póżno. Bratu pozostało tylkokilka tygodni
życia. W szpitalu zainstalowano brat ODŻYWIANIE POZAJELITOWE, tzw PEG, aby nie umarł z głodu i
już 14 kwietnia brat znalazł się w HOSPICJUM na Krakowskim Przedmieściu.
Dzięki dobrej opiece i odpowiedniemu odżywianiu brat odzyskał swoja wagę i dobrze się czuł. Był
jednak ZANIEPOKOJONY, MARTWIŁ się bardzo, bo widział umierających obok niego pacjentów. Nie
UMIAŁ POGODZIĆ SIĘ ZE SWOIM KALECTWEM ANI CHOROBĄ. Brat walczył o życie, tak bardzo
chciał żyć, ale rak SZYBKO SIĘ ROZPRZESTRZENIAŁ i brat został pokonany 8 sierpnia 2016 r w wieku
62,5 lat.
Brat, mimo KALECTWA i STRASZLIWYCH CIERPIEŃ BYŁ PACJENTEM POGODNYM, CZYSTYM i NIE
DAWAŁ się we znaki personelowi medycznemu.
W 2014 r brat dostał wodniaków w jądrach, które bardzo mu dokuczały podczas przemieszczania np
z łóżka na fotel, lub przy zmianie prześcieradła. Brat WYŁ z BÓLU. Poprosiłam o skierowanie na
konsultację urologiczną, w czasie której brata skierowano na zabieg. Przed zabiegiem musiał mieć
konsultację neurologiczną. LEKARZE w ZOL, nie pomogli mi w tym. Po 6-ciu miesiącach dr Kiwale
powiedział mi, że neurolog przychodzi na konsultacje do ZOL. Pisałam prośby o zrealizowanie wizyty
neurologa, ale na próżno, zamiast niej WYSŁANO do BRATA PSYCHIATRĘ, absolutnie nie mam
pojęcia w jakim celu. Patrzono na wycie i cierpienia mojego brata. NIKT w ZOL nie PODKŁADAŁ
niczego pod wielkie jądra brata, aby mu ulżyć. O tym sposobie DOWIEDZIAŁAM się w SZPITALU
BIELAŃSKIM, do którego 14 marca trafił mój brat.
Prawdopodobnie w końcu 2014 roku spuchła bardzo prawa noga mojego brata. Rozmawiałam o tym
z dr Kiwale, ktory mi WYJAŚNIŁ, jak zresztą w sprawie jąder, PONIEWAŻ MÓ BRAT JEST LEŻĄCY
więc musi tak być i MUSI CIERPIEĆ i CHOROWAĆ. Dr Kiwale zbagatelizował, jak zwykle problem,
pocieszył mnie, że brat otrzymuje szczepionkę przeciw ZAKRZEPICY, czego świadkiem były siniaki na
brzuchu brata i pokrwawione podkoszulki. Pielęgniarki wykonujące te zastrzyki, pewno waliły bardzo
mocno strzykawką w obolały brzuch mojego brata. Dr Kiwale nie widział powodu do wysłania brata
na badania do szpitala.
W końcu dostałam skierowanie na konsultację do specjalisty od chorób krążeniowych. Niestety data
konsultacji została wyznaczona na kwiecień 2016 r. Ponieważ noga była coraz bardziej opuchnięta
martwiłam się tym bardzo, tym bardziej, że zaprzyjażniona pielęgniarka powiedziała mi, że może
dojść do amutacji, co mnie całkowicie załamało. Podczas konsultacji urologicznej w Szpitalu
Bielańskim, która miała miejsce w maju 2015, doktor stwierdził, że zabieg odciągnięcia wody z jąder
bedzie możliwy dopiero po wyleczeniu opuchniętej nogi brata. Więc korzystając z okazji
pogalopowałam z bratem na SOR. Towarzysząca mi opiekunka, pani Bogusia, prosiła mnie o powrót
do ZOL z bratem, bo czeka karetka na zewnatrz. Odpowiedziałam jej, że dobrze słyszałam co
powiedział urolog i ponieważ konsultacja w sprawie nogi jest bardzo odległa ja zostanę z bratem na
SORze, a ona z kierowcą niech wraca do ZOL. Dosłownie wykradłam brata z rąk opiekunki, aby
ratować jego zdrowie i życie. Brat został przyjęty na oddział wewnętrzny, gdzie pozostał 9 dni i po
zastosowaniu odpowiedniego leczenia noga wróciła do swoich normalnych rozmiarów.
Pytam, dlaczego lekarze pracujący w ZOL lekceważyli i ignorowali przeróżne objawy chorobowe
mojego brata, które powodowały dodatkowe cierpienia, aby w końcu doprowadzić go do strasznej
śmierci? Czy mieli być może zamiar wysłać go jak najszybciej na tamten świat? TRAKTOWALI BRATA
JAK NIEPOTRZEBNY ŚMIEĆ.
ZARZUTY wobec NIEPRAWIDŁOWOŚCI w PRACY ZOL
Mój brat przevywał w ZOL 11 lat więc mogłam zaobserwować pracę ZOL. Do maja 2013 Zakład
prowadziła pani dyrektor MIROSŁAWA RUCIŃSKA i wtedy było wszystko w porządku, było czysto,
duża liczba personelu dbała o pacjentów. Jedzenie też było dobre. Kaśdy problem był natychmiast
rzwiązywany przez panią deryktor, która mieszkała na terenie Zakładu i była zawsze dostępna.
Można powiedzieć, że panowała w nim atmosfera rodzinna. Na drzwiach pokoi była karteczka z
nazwiskami pacjentów. Na urodziny każdy pacjent otrzymywał kwiatka i życzenia od pani dyrektor,
która biegała po piętrach i zaglądała często do chorych.
Niestety 1 maja 2013 3 ZOL-e: ul. Szubuńska 4, ul Mehoffera i ul. Olchy 6 w Radości zostały przejęte
przez SPÓŁKĘ na czele której stanęła pani BARBARA MISIŃSKA, osoba bezwzględna, nastawiona tylko
na ZYSK. Dziwił mnie bardzo fakt, że pania MISIŃSKA już zaczęła rządzić, NIE POSIADAjĄC
WYMAGANYCH DOKUMENTÓW. Mówiono, że ona ma znajomości w Urzędzie Miasta Wwy i BYŁA
TO NIESTETY PRAWDA, bo o WSZYSTKICH KONTROLACH, które nawiedzała ZOL, PERSONEL BYŁ
ZAWCZASU INFORMOWANY i nagle zaczynało się mycie i pucowanie zazwyczaj BRUDNYCH POKOI i
ŁAZIENEK. Uspokajach mnie fakt, że POLSKA od lat weszła do UE i że chyba będzie tylko lepiej, przez
myśl mi nie przyszło, że założenie SPÓŁKI to POCZĄTEK KOSZMARU dla PACJENTÓW ZOL.
1. Zaczęto zwalniać doświadczone, pracujące z sercem i wielkim oddaniem pilęgniarki.
2. Ubyło personelu pomocniczego a szczególnie salowych, co spowodowało brud w całym
zakładzie. Podłogi są myte bardzo rzadko, a pod łóżkami to prawie wcale.
3. Z drzwi pokoi zniknęły karteczki z nazwiskami pacjentów.
4. Zabroniono pacjentom wieszania fotografii i obrazkó świętych na ścianach, a wielu z nich
przebywało w ZOL latami, zaczęto tym samycm traktować ich gorzej niż zwierzęta,
traktowano ich jak śmieci.
5. LEKARZE ZOBOJĘTNIELI i PRZESTALI LECZYĆ. Do szpitali wysyłano pacjentów
ZANIEDBANYCH, ODWODNIONYCH CAŁKOWICIE WYCIEŃCZONYCH.
6. WZROSŁA UMIERALNOŚĆ, WYCZUWAŁO się to INSTYNKTOWNIE, a personel po cichu
potwierdzał pytania o zgonach.
7. JAKOŚĆ POSIŁKÓW SIEGNĘŁA DNA, TYLKO ŚWINIE MOGŁY TO JEŚĆ. Np podawano KULKI
RYBNE, co BYLO MIESZANINĄ BUŁKI TARTEJ KASZY MANNEJ I WODY UZYSKANEJ Z
MYCIA RYB. KOMPOT TO BYŁY ZABARWIONE POMYJE. MIELONE MIĘSO z KURCZAKA
nazywano MIELONĄ SKÓRĘ z TEGOŻ KURCZAKA. HERBATA NA KOLACJĘ BYŁA JAKĄŚ
ZIMNĄ, NIESMACZNĄ ZABARWIONĄ NA CIEMNY KOLOR CIECZĄ. Kiedyś zapytałam
dlaczego ta herbata jest tak niesmaczna, odpowiedziano mi, że jest przygotowywana
RANO!!!!! W sprawie posiłków PISAŁAM do ZARZĄDU LISTY, ale ZARZĄD TWIERDZIŁ, że jest
wszytko w porządku, ale w końcu zmieniono katering, z tym, że podawano nadal TWARDE
MIĘSO, ZIMNE KARTOFLE i ROZGOTOWANĄ lub TWARDĄ KASZĘ. Poza tym porcje, dla
niektórych pacjentów były i NADAL SĄ ZBYT MAŁE. PACJENCI GŁODUJĄ i to w Warszawie,
w CENTRUM EUROPY. Nie podawano PRAWIE NIGDY OWOCÓW, a jeśli się już pojawiły
to były to twarde jabłka, mandarynki, z którymi większość chorych nie mogła sobie poradzić.
Bywało też, że potrafiono podać chorym JABŁKO DZICZKĘ, które spadło z drzewa, było
twarde jak kamień i wiem, że tylko ŚWINIE MOGĄ TE JABŁKA SPOŻYWAĆ. Pokazałam to
jabłko panu kierownikowi dr WOJCIECHOWI BORKOWSKIEMU, ale nie zrobiło ono na nim
ŻADNEGO WRAŻENIA. BYŁ NADAL jest TAKI ZWYCZAJ, że personel po rozdaniu posiłków i
nakarmieniu CAŁKOWICIE NIEPEŁNOSPRAWNYCH, ZAMYKA sie w swoich
POMIESZCZENIACH i SPOŻYWA WSZYSTKO CO JEST SMACZNE. ABSOLUTNIE nie ROZUMIĘ
DLACZEGO PERSONEL ZJADA POSIŁKI PACJENTÓW. NATOMIAST PERONEL NIGDY ICH
NIE PYTAŁ, czy MOŻE KTOŚ POTRZEBUJE DOKŁADKĘ???? Dlaczego tak się dzieje??? To
powinno być wyjaśnione i na tablicy przy wejściu powinna wisieć informacja, że np personel
może spożywać posiłki pacjentów i na jakich zasadach.
8. DZIWIĘ SIĘ BARDZO, że doktor BORKOWSKI, jako lekarz i SPOŁECZNIK nie walczył o
poprawę jakości POSIŁKÓW dla swoich pacjentów.
9. CHORYM PODAWANO NAGMINNIE KAPUŚNIAKI i KAPUSTĘ KWASZONĄ jako sałatkę, a
wiadomym jest, że kapusta POWODUJE WZDĘCIA i pacjenci leżący mają dodatkowy
PROBLEM ZDROWOTNY. Mój brat miał ten problem, pokazywał zawsze swój wielki brzuch
i dopiero na moją prośbę zmieniona mu posiłki na dietetyczne. CZY LEKARZ NIE WIDZIAŁ
TEGO CO SIĘ DZIEJE Z MOIM BRATEM? TO CHYBA LEKARZ POWINIEN DECYDOWAĆ O
DIECIE CHOREGO. Wyobrażam sobie jak cierpią pacjenci, których nikt nie odwiedza i nie
upomina się o chorego, który w takim przypadku jest całkowicie zaniedbywany.
10. Mój brat miał NIESAMOWITE ZAPARCIA i absolutnie nie pomagano mu w tym. On się
bardzo wstydził i po kilku tygodniach sprawną lewą ręką wyciągał z odbytku kawałki suchego
kału, MIAŁ TAK ZWANE KAMIENIE KAŁOWE. Owijał je w papier toaletowy i wyrzucał do
plastikowego woreczka, który wisiał na jego szafce. NIESTETY, BĘDĄC PRZYKUTYM DO
ŁÓŻKA NIE MÓGŁ OSOBIŚCIE WYRZUCIĆ WORECZKA DO ŚMIECI. POWSTAWAŁ ZADUCH I
OTWIERANO OKNO, którego NIE ZAMYKANO przez kilka dni. BRAT SIĘ WTEDY ZAZIĘBIAŁ,
pewno prówał coś wyjaśnić, prosił o zamknięcie okna, ale ABSOLUTNIE IGNOROWANO
JEGO PROŚBY. Osobiście prosiłam i pisałam do pielęgniarki przełożonej o wyrzucaniu jego
śmieci i nie otwieraniu okna, ale NIC TO NIE DAWAŁO. Mówiono mi, że wielu pacjentów
tak robi i że nie ma w tym nic dziwnego. Wiem, że brat mój znalazł się w SZPITALU
BIELAŃSKIM z powodu silnego krwotoku z odbytu. Uzyskał tam pomoc medyczną i wrócił
do ZOL z zaleceniem wykonywania LEWATYW, czego niestety nigdy mu nie wykonano.
Kupowałam mu XSENNĘ ale nikt mu jej też nie podawał. BRAT CIERPIAŁ MĘKI z tego
powodu, a personel się tylko uśmiechał i nic nie robił, aby mu ulżyć. Dopiero w Szpitalu
dowiedziałam się, że PERSONEL MEDYCZNY MUSI REAGOWAĆ w PRZYPADKU ZAPARĆ. W
hospicjum też reagowano na ten problem. BRAT PRZEŻYWAŁ, mniej więcej co 2 tygodnie,
SKRĘT KISZEK.
11. Brat siedział w łóżku na bardzo zniszczonym materacu, którego nie zmieniono mimo moich
ustnych i pisemnych próśb.
12. Do oddawania moczu brat używał kaczki, krórej NIGDY NIE MYTO. MÓWIONO mi, że
używanie kaczki jest ZABRONIONE. TAKŻE nie zawsze kaczkę wypróżniano, często więc brat
wylewał mocz do pojemnika plastikowego. Też zwracalam uwagę na to personelowi, ale bez
skutku.
13. Ponieważ zlikwidowano pralnię na ul. Szubińskiej, w związku tym zaczęto wywozić brudną
pościel i odzież na Mehoffera. Widziałam jak pracownicy pakowali brudy do PODPISANYCH i
ZAWIĄZANYCH PIECZOŁOWICIE worków do prania. Niestety na Szubińską WRACAŁY
SZMATY. POŚCIEL BYŁA NIESAMOWICIE PODARTA, nie nadawała się nawet psu do budy.
Przejęłam 2 takie poszwy, miałam je wyrzucić do śmietnika, ale jakoś je zachowałam i moge
w każdej chwili je pokazać. POZA tym BRAKOWAŁO POŚCIELI, CZĘSTO CHORZY SPALI BEZ
PRZEŚCIRADEŁ lub mieli prześcieradła zbyt krótkie i ich stopy leżały często na gołym
materacu co powodowało odleżyny. PISAŁAM o TYM do ZARZADU ZOL, podpowiadałam
możliwość rozwiązania problemu, ale bezskutecznie. Dostarczalam też do ZOL czystą,
bawełnianą pościel i ubrania, ale to była kropla w morzu potrzeb. Często też pacjenci byli
poubierani jak klowny, co naprawdę wyciska łzy z oczu.
14. Pacjenci ZOL mieli odebrane dowody osobiste.
15. Pacjenci nie mogli, nawet w towarzystwie rodziny, opuszczać Zakładu, byli zamknięci jak w
ciężkim więzieniu.
16. Uzyskanie przepustki na wyjście graniczyło z cudem. Poza tym, gdy powiedziłam, że chcę
pokazać bratu metro, rozbudowaną WARSZAWĘ uznawano to za fanaberię i pukano się w
czoło. PACJENT, KTÓRY DOSTAWAŁ się do ZOL, miał prawo tylko leżeć cicho w ŁÓŻKU i
UPORCZYWIE PATRZEĆ w SUFIT. POKOJE nie posiadają telewizorów i chorzy są skazani na
CAŁKOWITĄ WEGETACJĘ. WIDZĘ, że MAJĄ WIELOKROTNIE GORSZE WARUNKI niż
WIĘŻNIOWIE i ZWIERZĘTA w ZOO.
17. W chwili przejęcia ZOL przez SPÓŁKĘ pani MISIŃSKIEJ, w Zakładzie znajdowało się około 100
nowych wózków inwalidzkich KOLORU WIŚNIOWEGO. Praktycznie każdy pacjent miał swój
wózek. Niestety, w ciągu 3-ch lat istnienia tej Spółki WÓZKI WYPAROWAŁY co do jednego.
W tej chwili w ZOL NIE MA ŻADNEGO WÓZKA TEGO KOLORU. Jest kilka i to bardzo
uszkodzonych, starych. Brat pojechał do szpitala na jakimś szmelcu. Jesteśmy w XXI wieku,
w CENTRUM UE, a tymczasem w ZOL na ul. SZUBIŃSKIEJ NIE MA WÓZÓ DLA PACJNTÓW,
które pozwolilyby wziąć chorego na spacer czy nawet zwieżć chorego na mszę
organizowaną w Sali na parterze budynku ZOL, czego sama byłam świadkiem. Mój brat
przez dłuższy czas miał pod oknem SWÓJ WIŚNIOWY WÓZEK, króry też jakoś DZIWNIE się
ROZPŁYNĄŁ.
18. Sprawa szczepionek przeciw grypie. W ZOL szczepiono pacjentów TAŚMOWO, SZCZEPIONO
TEŻ PACJENTÓW CHORYCH, co POWODOWAŁO STRASZLIWE POWIKŁANIA
POSZCZEPIENNE, CZĘSTO PROWADZĄCE do ZGONÓW. Czytałam dużo na ten temat i WIEM
też, że są różne szczepionki, niektóre z nich, te byle jakie powodują zachorowania na dziwne
choroby. PROSZĘ o WNIKLIWE SPRAWDZENIE TEGO w PRZYPADKU ZOL, bo to, że
szczepiono OSOBY CHORE JEST JASNE. PRZYKLAD moje brata BERNARDA, dla lekarzy z ZOL
brat był zdrowy, miał tylko fanaberię WYPLUWANIA i ODMAWIANIA JEDZENIA, a w szpitalu
okazało się, że ma RAKA PRZEŁYKU i dodatkowo ZAPALENIE PŁUC.
19. W ZOL zmuszano rodziny do przynoszenia pieluch na zmianę dla pacjentów. Pampersy
ZMIENIANO TYLKO 2 RAZY DZIENNIE, ROBIONO to BYLE JAK, CIĄGLE też PANOWAŁ
STRASZLIWY ZADUCH. A jeżeli RODZINA PRZYNIOSŁA PAMPERSY to ZMIENIANO je
DODATKOWO TRZECI RAZ. W SZPITALU i poprzez TV dowiedziałam się, że obowiązujące
normy w ZAKŁADACH są ZUPEŁNIE INNE.
20. Proszę też o wyjaśnienie mi przyczyn śmierci pacjenta ZOL, pana ZYGMUNTA
MICHALSKIEGO, który mieszkał kilka lat w pokoju z moim bratem. Nie był specjalnie leciwy,
nie miał jeszcze 70 lat i był w dość dobry stanie w pażdzierniku 2015 r. Poruszał się też
samodzielnie. Jak wróciłam w lutym 2016, to dowiedziałam się, że niestety ZYGMUNT nie
żyje, że był zaziębiony długo, nikt się nim nie przejmował, odwieziono go do szpitala i
podobno tam szybko zmarŁ. Niestety rodzina go nie odwiedzała, był zaniedbany, ciągle było
mu zimno, nie miał swoich ubrań a jak mu przyniosłam sweter i założyłam na niego, to na
drugi dzień swetra już nie było i nadal marzł. Siedział skulony z długimi, nie obcinanymi,
zawiniętymi paznokciami. Pan ZYGMUNT BYŁ BEZ PRZERWY GŁODNY. KRADŁ JEDZENIE
MOJEMU LEŻĄCEMU BRATU, CHODZIŁ PO POKOJACH i ZJADAŁ RESZTKI z TALERZY.
Przynosiłam mu jedzenie, dawałam picie, ale pielęgniarki prosiły, aby mu nic nie dawać, bo
będzie SRAŁ i SZCZAŁ. Pan Zygmunt często zdejmował założonego pampersa i zdażało się,
że oddał mocz na podłoge lub zmoczył łóżko. Jeśli tak się stało, to karano go i zabierano
kołdrę, musiał spać pod kocem i marzł. Wielokrotnie w bieliżniarce szukałam dla niego
kołdry. Gdy rodziny odwiedzających informowały personel, o tym, że Pan ZYGMUNT JEST
GŁODNY, to natychmiast padała odpowiedż, że on ma coś z głową i gada od rzeczy. Żal było
patrzeć na tego, tak zaniedbanego wraka ludzkiego. Chciałabym wiedzieć co było przyczyną
jego śmierci, opiekowałam się nim jak mogłam, niestety mogłam niewiele. Pan Zygmunt
dostawał tylko 3 szklanki napojów dziennie, był więc notorycznie odwodniony. WIEM, ŻE
PAN ZYGMUNT MIAŁ PODOBNE OBJAWY JAK MÓJ BRAT. SCHUDŁ, NIE JADŁ, NIE PIŁ,
WYPLUWAŁ ŚLINĘ, SŁABŁ WIĘCDOSTAWAŁ KROPLÓWKI. W OKOLICY ŚWIAT BOŻEGO
NARODZENIA ZNALAZŁ SIĘ W SZPITALU I SZYBKO ZMARŁ. CZY LEKARZO M OPIEKUJĄCYM
SIĘ MOIM BRATEM TE INFORMACJE O PANU ZYGMUNCIE NIE POZWOLIŁY WYCIĄGNĄĆ
ŻADNYCH WNIOSKÓW? JAKOŚ DZIWNYM WYDAJE SIĘ FAKT, ŻE DWÓCH PACJENTÓW
MIESZKAJĄCYCH W TYM SAMYM POKOJU MA TAKIE SAME OBJAWY CHOROBY?
 
21. Chciałabym tez wiedzieć dlaczego w szpitalu znalazł sie pan HENRYK BRALEWSKI, lat 92,
który od 1 lutego 2016 zamieszkał w pokoju 27 na pierwszym piętrze z moim bratem?
Odwiedzałam brata codziennie i zajmowałam się też panem HENRYKIEM, ubierałam go,
rozbierałam, pomagałam we wszystkim, podawałam picie.Jest to bardzo sympatyczny Pan z
podkurczem palców u dłoni więc potrezbował specjalnej troski, a pracująca córka mogła go
odwiedzać tylko raz w tygodniu. Po zabraniu mojego brata do szpitala, koło 20 marca 2016
pan HENRYK znalazł się też w Szpitalu Bielańskim z powodu ZANIEDBANIA i ODWODNIENIA.
Był w stanie krytycznym i tylko cudem udało się go uratować.
22. W ZOL na ul. Szubińskiej przebywają osoby raczej leżące. Pokoje są zbyt małe i personel nie
ma dostępu do łóżek pacjentów, prawie wszystkie łóżka sa przysunięte do ściany. Uważam,
że pokoje 2-osobowe powinny zostać przkształcone w pokoje jednoosobowe, ciężko jest
poprawić czy zmienić pościel. Poza tym istnieją jakieś normy powierzchniowe dotyczące
tego typu zakładów. Ponadto, jeśli chodzi o łazienki, to jest ich zbyt mało: jedna na piętrze,
czyli jedna prawie na 50 osób.
23. Aż trudno uwierzyć, że w obecnych czasach pacjentom potrafi znikać odzież, pościel,
poduszki czy nawet ładniejsze, wygodne dla chorego, KUBKI do picia. Wielokrotnie się
osobiście z tym spotkałam w ZOL.
24. Mój brat BERNARD, siedział w łóżku na rozłożonym pampersie, KTÓRY BARDZO CZĘSTO NIE
BYŁ ZMIENIANY PRZEZ WIELE DNI. CZĘSTO BYŁ MOKRY, CUCHNĄCY, ZABRUDZONY
KAŁEM. GRZECZNIE PROSIŁAM PANIE PIELĘGNIARKI, OPIEKUNKI, CZY WIELOKROTNIE
PIELĘGNIARKĘ ODDZIAŁOWĄ O WYMIANĘ PAMPERSA RAZ DZIENNIE, ALE BEZ SKUTKU.
25. DLACZEGO PACJENTÓW PRZEBYWAJĄCYCH w ZOL NIE MOGĄ ODWIEDZAĆ OSOBY NIE
NALEŻĄCE DO JEGO RODZINY? BRATA MOJEGO ODWIEDZAŁ REHABILITANT, KTÓRY
PRZESTAŁ PRACOWAĆ w ZOL i KTÓRY ZWYCZAJNIE MOJEGO BRATA LUBIŁ i GO
ROZUMIAŁ. NIESTETY, PRZY TRZECICH ODWIEDZINACH MOJEGO BRATA TEN DOBRY
CZŁOWIEK ZOSTAŁ ZRUGANY przez KIEROWNIKA ZOL dr WOJCIECHA BORKOWSKIEGO,
KTÓRY ZDECYDOWANIE ZABRONIŁ MU ODWIEDZAĆ MOJEGO SCHOROWANEGO BRATA.
ZOL JAWI SIĘ JAKO JAKIŚ OBÓZ TORTUR, GDZIE PACJENT NIE JEST ANI LECZONY, ANI
WŁAŚCIWIE KARMIONY I NIE MA PRAWA BYĆ ODWIEDZANY PRZEZ PRZYJACIÓŁ.
Uprzejmie proszę o ustosunkowanie się mojej skargi i wnikliwe jej rozpatrzenie. Polska jest od 12
lat w UE, a ludzie są traktowani jak w CIEMNYM ŚREDNIOWIECZU, są ograbieni ze wszystkich
praw i traktowani jak śmiecie. Z dobrze prowadzonego przez Pania Dyrektor Zakładu, ZOL pod
rządami pani MISIŃSKIEJ przekształcił się w WYKAŃCZALNIĘ i UMIERALNIĘ w wielkich
cierpieniach. Do tej pory, chyba w zwiazku na konekcje PANI PREZES, wszystkie skargi i
nieprzyjemne sprawy zostawały zamiatane pod dywan. Rodziny pacjentów często też nie
wnosiły skarg z obawy przed złym traktowaniem ich członków rodziny, którzy pozostawali na
łasce ZOL.
Proszę mi wierzyć, że pacjenci, tak jak mój brat, CIERPIĄ KATUSZE. Nie mają tam ani
PRAWDZIWEJ OPIEKI ani NIE SĄ LECZENI, umierają w wielkich cierpieniach, mimo niesłychanie
rozwiniętej medycyny.
Jeden z polityków wypowiedział się w ten sposób: ZOL i wszystkie DOMY OPIEKI, NIE POWINNY
BYĆ ODDAWANE w RĘCE SPÓŁEK, bo jeśli POWSTAJE SPÓŁKA to z TYM SIĘ WIĄŻE ZARAZ
KOMERCJA, oczywiście kosztem pacjenta. A PREZESI MUSZĄ ZARABIAĆ i to po kilkadziesiat
tysięcy jak wszyscy wiemy.
Sprawmy, aby schorowani ludzie nie cierpią na próżo, bo oni zasłużyli na szacunek i prawdziwą
opiekę i leczenie.
Pragnę, aby ta bezsensowna śmierć mojego brata, BERNARDA ŚWIDERSKIEGO, króry kochał życie,
nabrała sensu i zmieniła los wielu ludzi cierpiących i poniewieranych ludzi.